Zapraszam na krótkie podsumowanie miesiąca.
Książki
W sierpniu przeczytałem drugą część trylogii „Dzieci starych bogów”. I podobnie jak pierwsza część – czytało się dobrze. I w końcu zaczęło się coś wyjaśniać.
Urlop
W sierpniu miałem główny urlop. Pojechaliśmy do Kotliny Kłodzkiej, wybierając jej wschodnią część. Już pierwszego dnia zdobyliśmy Śnieżnik, niestety na samym szczycie tak wiało, że ciężko było w spokoju pooglądać widoki z wieży, ale i tak było fajnie.
Wracaliśmy innym szlakiem, dłuższym, ale mniej stromym. Cały czas widać było charakterystyczny „blender” – tak niektórzy nazywają wieżę widokową na Śnieżniku.
Druga górska wyprawa to okolice Gór Złotych. Zaczęliśmy od podejścia na Rudawiec, następnie poszliśmy szlakiem granicznym, na chwilę wstąpiliśmy do czeskiego schroniska, aby po kawce wrócić do Polski i iść w stronę Kowadła. Oczywiście mijając po drodze inne góry.
Jednym ze szczytów, które zdobyliśmy po wyjściu z tego schroniska była Postawna. Jest to góra, do której nie prowadzi żaden oznakowany szlak. Żeby ją zdobyć trzeba było przedzierać się przez jakieś chaszcze i korzystając z mapy, GPSa i pojedynczych kierunkowskazów, cudem, powtarzam, cudem, zdobyć ten szczyt. Postawna należy do Diademu Gór Polski, więc głupio było ją ominąć. Nieco inne zdanie na ten temat miała Justyna – nie pamięta chaszczy, a jedynie krętą, ale widoczną ścieżkę między borówkami i strzałki co 50 lub 100 metrów. Quest chyba jej się podobał i urozmaicił wyprawę.
Po Postawnej już szliśmy w stronę Kowadła, czyli obok Rudawca i Śnieżnika, kolejnego reprezentanta Korony Gór Polski. Po drodze był jeszcze Brusek.
Po tych górskich „spacerach” zwiedziliśmy Ząbkowice Śląskie i tamtejszy zamek.
Zaraz obok Ząbkowic jest też Pałac Marianny Orańskiej. Bardzo ładne i bardzo duże miejsce z ogromnym potencjałem i ciekawą historią. Pałac całkiem nieźle przetrwałby II WŚ – Niemcy co prawda wywieźli sporo rzeczy, ale dopiero Rosjanie dwukrotnie pałac podpalili. W ostatnich latach trwają prace nad przywróceniem mu dawnego blasku. Zwiedza się skromnie umeblowane, ale odremontowane sale. W niektórych wciąż trwają prace. O szczegółach opowiada przewodnik. Cena biletu dla niektórych wysoka. Według mnie 30 zł to bardzo mało za prawie dwugodzinną wyprawę z przewodnikiem. Poza tym można potraktować ją jako swój wkład w ratowanie tego miejsca.
Kolejny dzień to walka o zdobycie Suchonia – kolejnego szczytu z Diademu Gór Polski. Sprawa z Suchoniem byłaby łatwiejsza gdyby nie to, że na jedynym znakowanym szlaku stały byki i krowy. Ot tak, bez żadnych zabezpieczeń. Zawróciliśmy więc i poszliśmy inną trasą, startując z „parkingu Idzikowice”. Cudzysłów pojawił się z dwóch powodów – parking pomieściłby dwa, może trzy auta i wyglądał raczej na wyjeżdżony nielegalnie. I głowę dałbym sobie uciąć, że znajdował się przed tablicą z nazwą miejscowości, zatem w Białej Wodzie. Droga była jednak znacznie lepsza niż na Postawną – przejezdna dla aut, gdyż prowadziła do leśnej wycinki. Gdy już do niej doszliśmy zabrakło nam jednak oznaczeń i wybieraliśmy drogę nieco na intuicję. I tak idąc pośrodku niczego, niespodziewanie natknęliśmy się na Stanicę u Stacha. Muszę przyznać, że nie oczekiwałem, że kogokolwiek spotkamy na tym „szlaku” (może drwali?) a już na pewno nie oczekiwałem, że spotkamy domek z właścicielem. Trochę w pewnym momencie powiało jakimś horrorem, wiecie, dwoje młodych ludzi, samemu przemierzają mało popularne szlaki górskie i napotykają na starszego człowieka…. Ale Pan był bardzo miły. Dał nam pieczątkę do książeczki PTTK, chwilę porozmawiał, opowiedział jak dostać się na Suchoń i zaprosił w drodze powrotnej na herbatę. Z zaproszenia nie skorzystaliśmy, bo schodziliśmy innym zboczem, ale jego wskazówki pozwoliły bez problemów zdobyć szczyt. Schodząc zauważyliśmy, że szlak jest oznaczony. Więc jeśli ktoś to czyta i będzie chciał zdobywać Suchoń z parkingu w Idzikowie to rada ode mnie: idźcie za krwiście czerwonymi kropkami na drzewach a dotrzecie na szczyt. Przecież to oczywiste, nie? Tylko pierwszą kropkę, która z szerokiej leśnej drogi użytkowej prowadzi na „oznakowany szlak” bardzo łatwo przeoczyć.
Tego samego dnia zwiedziliśmy jeszcze Międzygórze i jego największa atrakcję, czyli wodospad Wilczki. Może na zdjęciu nie wygląda to zachwycająco, ale na żywo wyglądało bardzo ładnie.
Kolejnego dnia pojechaliśmy do Czech zwiedzić Zamek w Nowym Mieście nad Metują. Pogoda średnio dopisywała, ale spacer był ciekawy.
Kolejne dni to wyprawa na Biskupią Kopę, najwyższy szczyt gór Opawskich no i rzecz jasna, szczyt graniczny, należący zarówno do KGP jak i DGP. Jednym z najciekawszych elementów szlaku była Gwarkowa Perć.
Po drodze kawka w schronisku i stamtąd już kilkanaście minut na szczyt.
Wracaliśmy na około przez Srebrną Kopę, Zamkową Górę, Szyndzielową Kopę i na skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem, skręciliśmy w stronę Kaplicy Polowej, czyli startu szlaku. Biskupia Kopa to kolejny szczyt do Korony Gór Polski oraz z Korony Parku Krajobrazowego Góry Opawskie, którą tego dnia przypadkiem odkryliśmy i od razu zaliczyliśmy cztery jej szczyty, które i tak były na naszym szlaku.
Kolejnego dnia zwiedzaliśmy Zamek Niemodlin. Co ciekawe, jego właściciel mieszka w Łodzi. W przyzamkowym parku biegają daniele. Można je bez problemu oglądać i przede wszystkim karmić. Sam zamek ładny, chociaż jak to bywa z tego typu miejscami – potrzeba tu pieniędzy.
Następnego dnia znów góry. I znów Góry Opawskie. Zdobyliśmy Średnią Kopę i Przednią Kopę, należące do Korony Parku Krajobrazowego Góry Opawskie. Ta druga mogłaby konkurować jakością „szlaku” z Postawną. A w sumie to brakiem szlaku. Chyba, że liczymy strzałkę z gałęzi?
Kolejna atrakcja to Czeski Jesionik i jego pierwszy na świecie zakład wodoleczniczy założony przez Vincenza Priessnitza. To właśnie od tego nazwiska pochodzi słowo prysznic. Vincenz leczył reumatyzm, artretyzm, złamania, zaparcia, choroby układu pokarmowego. Mimo, że założyciel już nie żyje, to jego dzieło przetrwało i sanatorium nadal jest czynne i ma się dobrze. W jego okolicy jest naprawdę ładny park, promenada, góry i wiele restauracji oraz kawiarni.
Na powyższym zdjęciu po lewej stronie widać wieżę telewizyjną. Jest to Pradziad, jeden z popularniejszych szczytów w Czechach i najwyższy szczyt w paśmie górskim Wysokiego Jesionika. Jest piątym najwyższym szczytem w Czechach i ma wysokość 1491 m n.p.m. Przed chwilę myślałem, żeby go zdobyć, ale po takiej ilości gór to już trochę się nie chciało.
Powoli kończąc urlop, odwiedziliśmy jeszcze jeden z najładniejszych Polskich zamków, czyli zamek Moszna. Zdecydowanie przypomina on zamki znane z Disney’a, dla czepialskich, pewnie jest to wadą, ale mi się podobał. Dookoła budynku są tereny zielone i fontanna która ładnie dopełnia całość. Magiczne miejsce.
W dzień powrotu do Łodzi wjechaliśmy jeszcze do Nysy zwiedzić tamtejszy Fort Prusy. Budynek oczywiście nie pełni teraz żadnej funkcji wojskowej (chociaż jeszcze kilkanaście lat temu był tam magazyn sił zbrojnych RP) i w wyznaczonych dniach jest dostępny do zwiedzania z przewodnikiem. Co ciekawe, zwiedzanie to nie jest zwiedzaniem znanym z Mosznej, Książa czy Twierdzy Srebrna Góra. Zwiedzanie Fortu Prusy jest znacznie bardziej zimnokrwiste, ponieważ tunele nie są wyremontowane, nie są też przystosowane do zwiedzenia, więc nie mijamy eksponatów a prawdziwe, oczywiście częściowo zachowane, miejsca, gdzie stacjonowali żołnierze. Ciekawe jest zobaczyć taki obiekt, szczególnie, że moim zdaniem ma szanse być tak popularnym jak Twierdza Srebrna Góra czy Twierdza Kłodzko.
I to koniec urlopu. Po tym wyjeździe uzmysłowiliśmy sobie, że z Korony Gór Polski zostały nam tylko trzy szczyty: Tarnica, Lackowa i Rysy. A to znaczy, że zdobyliśmy już 25 szczytów należących do tej korony, gdzie najwyższa zdobyta góra to Babia Góra a najniższa to Łysica. Książeczka już teraz jest pełna wspomnień.
Kup mi kawkę
Niedawno odpaliłem profil na buycoffeeto – link do mojego profilu. Dzięki niemu możesz postawić mi przysłowiową kawę. Więc jeśli podoba Ci się ten blog, to dobrego latte nie odmówię.
Najpopularniejszy artykuł miesiąca
Mateusz Mazurek